Przejdź do głównej zawartości

Czy wrocławskie zoo jest najlepsze na świecie?

Na koniec chciałem Ciebie poprosić o dołączenie do naszej podróżniczej grupy. Jak na razie jest nas niewiele, ale ja i moja społeczność zrobimy wszystko, abyśmy byli początkiem wielkiego forum łączącego podróżników z całej Polski. To co wpadasz?
https://www.facebook.com/groups/348717716026454/

Dzisiaj drugi, a właściwie trzeci (bo wczoraj nie zwiedzałem ze względu na święto) dzień eksploracji Wrocławia. Przedwczoraj ze względu na zbyt niepięty grafik (byłem między innymi na Sky Tower) nie odwiedziłem wrocławskiego zoo, które przez wielu uważane jest za najlepsze zoo w Polsce. Dlatego dziś postanowiłem nadrobić zaległości i pojechałem zobaczyć wlaśnie tą jedną z głównych atrakcji wrocławia. Na miejscu dowiedziałem się, że zoo jest również najstarszym ogrodem zoologicznym w polsce. A faktem z ktorego poczułem niejaką dumę jest iż nasze wrocławskie zoo jest na piątym miejscu najchetniej odwiedzanych zoo w Europie! Ale to nie koniec osiągów polskiego obiektu. Zoo prezentuje dokładnie 1132 gatunków zwierząt, co daje mu trzecie miejsce pod tym względem na świecie! Postanowiłem więc zobaczyć czy zoo jest faktycznie aż tak elitarne. Na początku zwiedzania jest olbrzymi wybieg na którym prezentują się zwierzęta sawanny, a po drugiej stronie chodnika swoj dom mają między innymi wielbłądy, lamy czy alpaki. Dalej kierując się w stronę afrykarium, swój wybieg, a raczej pałac ma król zoo - lew wraz z dwoma samicami. Oczywiście ,,królestwo" zwierząt możemy obserwować z chodnika, a jeżeli mamy nieco więcej czasu możemy zdecydować się na stanie w olbrzymiej kolejce do wejścia do auta, którym jeżdzą kusownicy i zwiedzający po sawannie. Atrakcje gorąco polecam, bo choć nie stałem w kolejce, na pewno zobaczenie lwów stojących metr przed nami (bo czasami tak podchodzą) jest wielkim przeżyciem. Ale oczywiście najważniejsze jest  afrykarium, wielce ,,nadmuchane" przez media. Już przed wejściem możemy się spodziewać jakie zwierzęta za chwile ujrzymy, ponieważ znajduję się tam sklep w którym można kupić naprawdę ładną pamiątkę, niestety za naprawdę za drogo ;) Po wejściu kierujemy się w prawą stronę, gdzie zaczyna się podwodny raj. Akwaria z niespotykanymi na codzień gatunkami ryb, żółwi i lądowych zwierzątek, takich jak np. myszoskoczków. Przechodząc przez liczne akwaria, wchodzimy do tunelu ... z rekinami! Jak dla mnie to właśnie to zapewnia tak olbrzymią  sławę wrocławskiego zoo nie tylko w Polsce. Jeżeli chodzi o tunel to rekiny oczywiście są za szybą, a my podziwiamy je idąc przez oszklony z każdej strony tunel. I tu byłem nieco zawiedziony, bo rekiny były (i to jeszcze jakie), ale długość tunelu była o wiele krótsza niż mogło to się wydawać na zdjęciu. W dodatku był olbrzymi tłum i mało brakło do karambolu. Dużą sławę całemu afrykarium przynosi również manat, czyli coś w rodzaju morsa bez kłów i wąsów. Ma prostą budowę, ale naprawdę robi furorę u zwiedzających. No i oczywiście hipopotam, który jak twierdzą pracownicy, w wodzie porusza się z wielką gracją i lekkością. Ja bym tego nie powiedział, ale zostańmy przy wersji profesjonalistów ;) Wprawdzie były rośliny, ale one, jak dla zwykłego zjadacza chleba, wydawały mi się dość pospolite. Jeszcze dodam, że w afrykarium, jeżeli ktoś zgłodniałby widząc krwiożerczego rekina, to oczywiście jest restauracja, niestety tak samo droga jak sklep z pamiątkami. Jak więc oceniam afrykarium? Być może faktycznie Afrykarium robi wrażenie, ale napewno nie jest takie jak na zdjęciach. W dodatku w całym obiekcie jest olbrzymia wilgotnosć, do której niestety trzeba się przystosować jeżeli chce się się oglądać zwierzęta i rośliny żyjące w takich warunkuch w naturze. Po wyjściu z afrykarium zauważyliśmy ludzi zgromadzonych dookoła wybiegu, na którym karmiono pingwiny oraz foki i choć było ciężko dopchaliśmy się do pięknego widowiska. Zwierzeta żyjace na codzien na Antarktydzie okazują się naszym oczom w Polsce jako przesłodkie zwierzątka śmiesznie ślizgajace sie po lodzie, aby zjeść jak najwięcej :) Naprawdę tą atrakcje gorąco polecam. Po niezapomnianym widowisku udaliśmy się na lewą stronę parku, aby coś zjeść, a przy okazji zobaczyć ... największego drapieżnika w Polsce, czyli niedźwiedzia brunatnego! Po drodze do miśka widzieliśmy m.in: brudne i śpiące żubry czy pelikany kąpiące się w jeziorku, a nawet dzikiego kota, czyli rysia. Jeżeli chodzi o samego niedźwiedzia, to rozkochał mnie w sobie jeszcze bardziej niż pingwiny. Przez cały wybieg przebiega jeziorko otoczone kamieniami, w którym głównie przebywały misie. Na całym wybiegu jest zresztą mnóstwo kamieni, ponieważ mają z nich zrobiony podest do straszenia zwiedzających ;). Im to jednak nie było w głowie. Były ospałe, prawdopodobnie umęczone upałem, podobnie jak my, dlatego postanowiliśmy napełnić siły w zacienionej restauracji. Po posiłku wróciliśmy w stronę afrykarium, a później weszliśmy do strefy australijskiej, ponieważ już na wstępie o swojej obecności przypomina wyjec czarny (hmmm... ciekawe jak?), na szczęście później odpoczeliśmy przy leniwcu, który nie robił kompletnie nic. Ale na szczęście rozrywkę zapewnił kangur, kicając z jednego końca wybiegu na drugi. Na pewno wielu, zoo kojarzy się głównie z słoniem, którego również nie zabrakło i w tym ogrodzie. Słonie w Wrocławiu mają nawet własny dach nad głową i setki fanów, co dało się zauważyć na ich karmieniu. Zwiedzanie zoo, zakończyliśmy na strefie małp, gdzie podziwiać można wybryki aż sześciu gatunków małp i uwielbianego króla Juliana, czyli lemurów. Mam nadzieję, że ten dość dłuższy dzisiejszy post wam się podobał, a już w poniedziałek zaczynamy eksploracje Trójmiasta. Narka ;) A i na koniec kolejna dawka zdjęć:






















Komentarze

  1. Warto być z samego rana, mniej zwiedzających.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuje za poradę. Wybieram się do Poznania i na pewno wykorzystam ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dunedin - najstarsza i najpiękniejsza miejscowość w Nowej Zelandii

,,Jestem w środku zimy w Dunedin na Wyspie Południowej, a po mimo wszystko słońce stoi wysoko nad horyzontem, a termomert właśnie wjechał na 10 stopni Celcjusza. Czuję, że żyję gdy patrzę na otaczające mnie pół wysepki na wodzie niczym rodem wyjęte z Avatara" Dudedin to małe miasto mogące pochwalić się zaludnieniem liczącym około 120 tysięcy mieszkańców, a także lokacją rozciągającą się wokół dziewiczego półwyspu Otago, na którym znajdują się znaczące, zagrożone populacje lwów morskich, pingwinów, fok i rzadkich ptaków, w tym jedyna na świecie kolonia albatrosów kontynentalnych. To właśnie one wraz z ze standardowo występującymi zwierzętami rutynowo zagradzają drogę przejeżdzającym pojazdom, a więc może i wam podczas przejazdu przez miasto przytrafi się drobny postój, którego zresztą serdecznie wam życzę ;) W Dunedin nikt nigdy się nie śpieszy, wręcz nie ma tam mowy o pośpiechu i stresie, a miejscowi mają na tyle czasu, by oprócz okazałej życzliwości, pokazać turystom całe...

Noc w mrocznym lesie z hobitami!

Już czwarty dzień wyjazdu ... Jak ten czas szybko leci. Dlatego nie ma co marnować czasu i dzisiaj wieczorem postanowiliśmy skorzystać z mrocznej nocy w wiosce hobitów. Z centrum Ustronia jechaliśmy tam około godzinę z hakiem przez drogi dookoła porośnięte lasami. Jeżeli chodzi o wioske hobitów, to położona jest na wsi wśród pól, a dookoła są nieliczne domki, zazwyczaj rzadko rozmieszczone. To właśnie tam rozpoczęła się nasza ,,wieczorna" przygoda. Zaczęło się od niewinnych konurencji takich jak rzucanie balonem z wodą, walka workami czy wyścigi w chodzeniu z nartami na nogach. Bylo wiele zabawy, a niestety jeszcze więcej wody ;). Nie było mocnego, który nie był by mokry. Po rywalizacjach przeszliśmy do niewielkiej chatki, w której przez małe szkiełko oglądaliśmy makiety związane z filmem Hobit prezentujące miejsca rozgrywania scen wykonane przez studentów plastyki. Po tym trochę mieliśmy wolnego czasu no i ... zaczeło się. Cała przygoda rozpoczeła się od wytłumaczenia fabuły film...

Średniowieczny zamek w pobliżu Rzymu, który stał się hostelem

Zasłony naszego pokoju wieją na wietrze, tworząc idealny widok na pobliskie musujące Morze Śródziemne. Po południowe  promienie słoneczne padają na nasze miękkie łóżko, gdy my po sytym posiłku stoimy przy sporym oknie, ukazującym skalisty brzeg i nie zakłucalnie prostoliniową, piaszczystą plażę.  Takich przyjemności doznamy w obecnie pięciogwiazdkowym hotelu, niegdyś  XIV-wiecznym zamku położonym 50 kilometrów od Rzymu otworzonym zeszłego lata w Castello di Santa Severa przez rząd regionalny Lacjum.  W standardowym stylu hostelu docieramy pieszo, spacerując 15 minut od maleńkiej stacji kolejowej Santa Severa, gdzie godzinny przejazd kosztuje nas 5 euro w jedną stronę ze stacji Termini w Rzymie.  Wkrótce odkrywamy, że to coś więcej niż tylko zamek, a tym bardziej hostel;  to cała średniowieczna wioska z domami, warsztatami, dziedzińcami oraz dwoma kościołami w pełni otoczona murami i morzem śródziemnym z trzech stron. Przez stulecia osada była własnością...